Strona główna :: Dodaj do ulubionych :: Ustaw jako stronę startową :: Archiwum
      Menu główne

      Bike Club

      Odznaki kolarskie

      Panel użytkownika

Login:
Hasło:

Aby uzyskać login i hasło skontaktuj się z administratorem serwisu

      Zlot przodowników

      Centralny zlot TK

      Pielgrzymka rower.
      Rajd Rowerowy Łowicz - Kutno
     To miała być zwykła sobotnia przejażdżka rowerowa. Nic nie zapowiadało, że będziemy się zmagać z tyloma trudnościami, walczyć z pragnieniem, bólem, bezsilnością i strachem...

Rozpoczęło się niewinnie. Skrzyknęliśmy się dzień wcześniej, ustaliliśmy łatwą i w miarę krótką trasę i wyruszyliśmy zgodnie z planem. Odcinek z Kutna do Siemienic przebiegł w miarę łatwo. Trochę dokuczał wiatr, który wiał w twarz, słońce zaczynało przypiekać. Temperatura tego dnia miała oscylować wokół 30 stopni. Zatrzymaliśmy się przy sklepie na lody, uzupełniliśmy płyny i chwilę odpoczęliśmy. Padła propozycja, żeby do Młogoszyna pojechać łąkami nad Bzurą.

i pojechaliśmy...

Trawa była ścięta, jechało się fajnie, podziwialiśmy obszar Natura 2000 i samą rzekę na której masowo zakwitło żółte bączywie. W Młogoszynie trzeba było przejechać kilkusetmetrowy odcinek drogą wojewódzką 702 i dalej łąkami przedostać się wzdłuż Bzury do Orłowa. Niestety plan musiał zostać zmieniony, bo właściciel łąki zakazał nam przejazdu. Pojechaliśmy dalej i skręciliśmy w lewo za mostkiem na rzece Pęcławce. Kierunek się zgadzał, Pęcławka wpada do Bzury przed Orłowem, więc wszystko powinno być w porządku.

Droga robiła się coraz węższa i węższa, w pewnym momencie przestała być zupełnie widoczna. Brnęliśmy dalej w trawie do kolan, potem do pasa. Łąki w tym rejonie chyba od lat nie były koszone. Zacząłem mieć podejrzenia dlaczego - grząski, podmokły teren. Zamiast wycofać się w porę szliśmy dalej prowadząc rowery. Zaślepiła nas nadzieja, że wkrótce warunki się poprawią i wreszcie wskoczymy na rowery i dojedziemy w okolice Łęk Kościelnych, skąd droga powinna być już łatwa. Dotarliśmy do ambony dla myśliwych. Wszedłem na górę, rozejrzałem się i nie zobaczyłem nic poza łąkami, kępami krzaków i zagajnikami. Teren był bagnisty, bo gdzieniegdzie wystawały z trawy uschnięte kikuty drzew. Krajobraz upiorny, wszechobecna cisza i brak oznak jakiejkolwiek cywilizacji. Ruszyliśmy dalej. Słońce paliło niemiłosiernie, od gorąca napój w bidonie niemal zaczął wrzeć. Wysoka trawa utrudniała prowadzenie roweru, który teraz trzeba było wręcz pchać. Przed nami pojawiła się wysoka na około 2-2,5m ściana roślinności bagiennej.

Wszyscy wiedzieliśmy, że to zły omen. Niestety nasze przypuszczenia potwierdziły się - rzeczka i bagno. Kolega Bogumił podczas próby sforsowania przeszkody nabrał wody do butów i wycofał się. Postanowiliśmy poszukać lepszego miejsca, mostku, przeprawy lub czegokolwiek. Słońce niemal przypiekało skórę, nigdzie ani śladu cienia - jak na patelni. Nasze poszukiwania okazały się daremne. Znaleźliśmy się w pułapce, niemal otoczeni bagnami, w dodatku wszędzie widać było ślady dzików i bobrów. Świeża poryta ziemia, racice w błocie, niemal czuło się zapach dziczyzny. Ciekawe czy dziki też nas czuły... W plecaku miałem nuż i zastanawiałem się czy nie pora go wyjąć. Każdy szelest wywoływał przerażenie, mogły to być żmije, jaszczurki, dzikie ptactwo, szczury, bobry albo... strach pomyśleć. W tak wysokiej trawie nie widać było gdzie się stawia stopę.

Ogarnęła nas bezsilność i rezygnacja. Czas naglił, trzeba było podjąć jakąś decyzję, bo w przeciwnym razie dostaniemy udaru od słońca. Postanowiliśmy przedostać się w miejscu, gdzie nie udało się Bogumiłowi. Zdjąłem buty, skarpetki i grzęznąc w błotnistej mazi przedostałem się na drugi brzeg. Przeciągnęliśmy rowery i po kolei pokonywaliśmy rów. Drugi ciek wodny był łatwiejszy, chociaż wysokie trzciny i pokrzywy utrudniały przeprawę. Wyraziłem nikłe zadowolenie z faktu, że przynajmniej komary nas oszczędziły. Może w taki upał nie kąsają nawet na bagnach? Zmęczeni, znużeni, brudni, spoceni i poparzeni przez pokrzywy wydostaliśmy się z wysokich trzcin i w oddali naszym oczom ukazał się kościół w Orłowie. Nareszcie! Jeszcze kilka kilometrów przez łąki - tym razem częściowo skoszone - i wyjedziemy na asfaltową drogę. Radość mieszała się z przeświadczeniem, że przed nami jeszcze kilkanaście kilometrów do domu, a znużenie dawało o sobie znać. Chyba każdy z nas marzył w tej chwili o kąpieli i chłodnym piwku.

Popatrzyłem na swoje ubłocone stopy i stwierdziłem, że nie będę zakładał butów, dopóki nie zmyję brudu. Szedłem przez skoszone łąki kilkaset metrów, ale rżysko i gorące podłoże kaleczyło i parzyło. Gdy w końcu postanowiłem założyć buty okazało się, że jeden gdzieś zgubiłem. Trzeba było się wrócić. But leżał na szczęście niedaleko. Wykorzystując resztki wody z bidonu Bogumiła obmyłem stopy, założyłem skarpetki i obuwie. Teraz można było wreszcie wsiąść na rower i kontynuować jazdę. Reszta drogi minęła bez przeszkód, wiatr mieliśmy w plecy, drzewa dawały przyjemny cień i szybko znaleźliśmy się w Kutnie.

Wycieczka, a raczej trasa na długo zapadnie w pamięć. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek odważę się ją powtórzyć. Z tego co udało mi się zrozumieć ze słów Irka (...), on na pewno nigdy tu nie przyjedzie. Jedno jest pewne, rower zamiast pomóc w szybkim przemieszczaniu stał się balastem, warunki były koszmarne, ale przeżycie samo w sobie niesamowite.




Mostek na Bzurze w Siemienicach



Tomek gdzieś na łąkach między Młogoszynem a Orłowem



Bogumił na łąkach w okolicach Pęcławic. W oddali estakada autostrady.



Irek gdzieś na łąkach między Młogoszynem a Orłowem



Ambona gdzieś na łąkach



Widok z ambony. Bezkresne łąki, krzaki, zagajniki.



Najtrudniejszy odcinek - przeprawa przez bagna



Radość z odnalezienia buta. W jednym bucie trudno byłoby jechać



Żerujące bociany na łąkach w okolicy Orłowa